niedziela, 9 maja 2021

Kazimierz Dolny i Kozłówka 2018r.

 

Wycieczka do Kazimierza Dolnego i Kozłówki

 

 

Dzień pierwszy.

 

Od dłuższego czasu wybieraliśmy się z żoną do Kazimierza Dolnego. Zawsze jednak były różne powody aby jechać gdzie indziej, a to bliżej, a to w bardziej znanym kierunku. Przypadek sprawił, że któregoś dnia na początku lipca tego roku będąc z zoną w miesicie, , ku mojemu zdziwieniu dostrzegłem ofertę wycieczki do Kazimierza właśnie, na dwa dni, w rozsądnej cenie nawet.

Po niewielkim namyśle zapisaliśmy się na wycieczkę, wpłaciliśmy co tam było trzeba ,no i już.

No właśnie, 28 sierpnia , w środku nocy, bo o 4 rano zbiórka i  ruszyliśmy w kierunku Wrześni, skąd zabraliśmy kolejnych uczestników i pojechaliśmy w stronę autostrady. Pomknęliśmy szparko ok. 200 kilometrów i, okazało się, że ani kierowca, ani pilotka, właścicielka biura podróży, nie przygotowali się pod kątem drogowym i moim zdanie zjechaliśmy z autostrady za wcześnie i musieliśmy przepychać się przez całą Łódź, co zajęło nam ok. godziny.

No ale mniejsza o to. Wszystkim bardzo dokuczały zaworki moczowe, ale jak na złość nie bardzo było gdzie się zatrzymać. Wreszcie znalazł się parking z kawiarnią i tam był postój 40 minut. Potem już prosto do Puław, skąd zabraliśmy przewodniczkę i krętymi, będącymi w rozbudowie uliczkami pojechaliśmy, a właściwie powlekliśmy się w kierunku Kazimierza.

Wreszcie ok. południa byliśmy na miejscu. Zaraz też przewodniczka przystąpiła do swej pracy i poprowadziła nas brukowanymi „kocimi łbami „ uliczkami do klasztoru Franciszkanów.

W moim albumie są zdjęcia z tego klasztoru. Na uwagę zasługuje bez wątpienia ołtarz, który jest dwustronny, z jednej strony w nabożeństwie uczestniczą wierni, a z drugiej zakonnicy.

Idąc klasztornym korytarzem, po prawej stronie spostrzegamy podwórze ze starą, czynną studnią(vide album).Z klasztornego wzgórza zeszliśmy na rynek. Słońce grzało coraz mocniej. Ustawiliśmy się w cieniu, naprzeciw kupieckich kamienic, gdzie przewodniczka opowiedziała nam ich legendy, oraz fakty.

Dalej, nie patrząc na coraz większy upał, poszliśmy na tzw. Mały Rynek, gdzie pełno było różnych straganów ze starociami i innymi lokalnymi dobrami.

Trasa naszej kazimierskiej eksploracji wiodła dalej na wzgórze, na którym znajdowała się Fara. W kościele nie wolno było fotografować, więc należy mi wierzyć na słowo. Było pięknie. Na szczególna uwagę zasługują organy, które są jednymi z najstarszych w Polsce, w dodatku prawie nie przerobione.

Po zwiedzeniu kościoła przewodniczka zaproponowała spacer w kierunku wzgórza Trzech Krzyży. Ponieważ wzgórze wznosiło się dość stromo, a nasze nogi były raczej sceptycznie nastawione do dalszych wyczynów, poza tym nasze wnętrza wydawały dość jednoznaczne odgłosy świadczące o potrzebach spożycia jakiegoś posiłku., więc zrezygnowaliśmy z dalszej wspinaczki i schodząc nieco poniżej Fary, zjedliśmy wspaniały obiad.

Tak wzmocnieni udaliśmy się już indywidualnie na dalszą wędrówkę mającą na celu poczucie klimatu i atmosfery Kazimierza. No cóż, klimat był, atmosfera też, ceny odpowiednie do klimatu i atmosfery

Zwiedziwszy w spokoju sklepiki z różnościami, naoglądawszy się architektury, usiedliśmy wreszcie na rynku na kawie i piwku, aby trochę odpocząć.

To nie był koniec wrażeń. Ok. 17 wybrałem się w rejs po Wiśle. Była to naprawdę duża przyjemność. Wspaniale widoki po obu stronach rzeki, wysokie urwiska, gdzieś tam komin domu Daniela Koral Olbrychskiego, po prawej stronie ruiny zamku w Janowcu i w drodze powrotnej ruiny zamku w Kazimierzu i sam Kazimierz widziany od strony rzeki. To wszystko można zobaczyć w moim albumie.

Po tych wodnych przyjemnościach do autokaru i już prawie bez przygód do Firleja, gdzie mielimy nocleg. Napisałem prawie, bo ani kierowca, ani pilotka dokładnie znowu nie wiedzieli jak jechać. Na nasze szczęście dotarliśmy na miejsce. Zjedliśmy tzw. obiadokolację(co za konglomerat) i otrzymaliśmy przydział do pokoi.

No cóż, to było dopiero doświadczenie. Okazało się bowiem, że nasze łóżko jest wodne, do tego, wg mnie z jakimś niedoborem wody, bo strasznie się kołysało, chlupotało i choroba morska nawet dla starego wilka morskiego była pewna. Poprosiliśmy więc o pokój mniej zbliżony do warunków morskich i dostaliśmy. Dostaliśmy pokój 5-osobowy. No ale nic to. Byliśmy tak zmęczeni, że padliśmy na te łóżka i posnęliśmy natychmiast.

 

Dzień nasępny.

 

Pobudka przed 8, o 8:30 śniadanie, dość obfite. Po śniadaniu do autokaru i w drogę. Do przejechania było tylko 12 kilometrów. Dotarliśmy do Zespołu Pałacowo-Parkowego w Kozłówce. Tu wypada przedstawić garść informacji o PAŁACU ZAMOYSKICH W KOZŁÓWCE.

Jest to jedyne na Lubelszczyźnie muzeum-rezydencja.
Obejmuje XVIII-wieczny Zespół Pałacowo-Parkowy, Galerię Sztuki Socrealizmu, Kaplicę Pałacową i powozownię.
Pałac w Kozłówce rozbudował Konstanty Zamoyski (1846-1923) -
I-szy ordynat kozłowiecki - czyniąc z niego wielkopańską rezydencję.
Przepiękne wnętrza pałacowe zachwycają bogatą kolekcją malarstwa, rzeźby, grafiki i rzemiosła artystycznego z XVIII , XIX i XX wieku.
Wystrój wnętrz przebogaty: marmurowe kominki, miśnieńskie piece, ozdobne dębowe parkiety, na ścianach wiszą obrazy i lustra w bogato złoconych ramach, okna przesłonięte są kotarami i lambrekinami z jedwabnego adamaszku lub haftowanego aksamitu, przepiękne meble wysokiej klasy, większość wyposażenia od prawie stu lat znajduje się tam, gdzie była w czasach Zamoyskich, a wszystko to przywołuje atmosferę dawnej siedziby magnackiej z czasów największej świetności.
Jest to najlepiej zachowana w Polsce rezydencja arystokratyczna, obecnie Muzeum Zamoyskich. Wyróżnia się autentycznością i zachowaniem dawnego wyglądu, zarówno we wnętrzach pałacu (niestety nie wolno robić zdjęć  ) jak i jego otoczenia.
PARK nawiązuje do klasycznej koncepcji z XVIII stulecia.
Część centralna to barokowy ogród francuski z setkami karminowych róż, otoczony bukszpanowymi opaskami (vide album)
Od północy znajduje się część leśna, a od południa trawiaste kwatery.
W pawilonie północnym (dawnej powozowni) mieści się jedyna w Polsce i nieznana w innych krajach europejskich GALERIA SZTUKI SOCREALIZMU otwarta w 1994 r.
Galeria prezentuje najciekawsze prace ze znajdujących się w Muzeum wielkich zbiorów sztuki 1-szej poł. lat 50., które liczą ponad 1600 rzeźb, obrazów, rysunków, grafik i plakatów. Są wśród nich dzieła czołowych polskich artystów.
Na zewnątrz galerii stoją zdemontowane pomniki m.in. Bolesława Bieruta (z Lublina), autorstwa Bronisława Kubicy, Włodzimierza Lenina (z Poronina)(zdjęcie w albumie) - Dymitra Szwarca …
W POWOZOWNI można zobaczyć historyczne pojazdy konne z XIX i początku XX wieku oraz różnego typu uprzęże końskie, zabytkowe siodła i akcesoria jeździeckie, szereg ciekawych przedmiotów podróżnych oraz ciekawostki z dziedziny sportu i turystyki.
W załączeniu jedno zdjęcie powozu, wykonane ukrytym aparatem.
No i KAPLICA PAŁACOWA (zdjęcia w albumie) zbudowana w latach 1903-1909 wzorowana jest na kaplicy królewskiej w Wersalu, skąd skopiowano sztukaterie, kolumnadę, ołtarz i prospekt organowy. W prezbiterium znajduje się witraż ze sceną Zwiastowania oraz pozostałe witraże z dekoracją geometryczną i herbem Zamoyskich.
Ołtarz zdobiony jest brązami (figurami aniołów, główkami puttów i motywami roślinnymi: antepedium z przedstawieniem złożenia do grobu) odlanymi przez francuską firmę Le Val d'Osne.
Ciekawostką są organy z mechanizmem grającym organolą, zbudowane w 1907 roku przez niemiecką firmę E. F. Walckera w Ludwigsburgu.
(zdjęcia).

Po takiej dozie wrażeń, około południa wystartowaliśmy do domu. To ”wystartowaliśmy” to oczywiście w przenośni. Bo koło Radomia zaczęły się gigantyczne korki. Ponieważ zaczął padać ulewny deszcz, odwołano w Radomiu airshow i ludziska serwowali się do domu, więc łatwo można sobie wyobrazić, co się działo. Dość powiedzieć, że przez Radom jechaliśmy ok. godziny. Zamówiony obiad w Opocznie odsuwał się w bliżej nieokreślona przyszłość. Po kilku przejechanych kilometrach napotkaliśmy na  wahadło, które spowodowało kolejne 40 minut opróżnienia, a obiad coraz dalej. Wreszcie ok. 17 dojechaliśmy do Opoczna i do restauracji. No cóż obiadek był bardzo dobry, z dużą ilością surówek i było ok. Jedliśmy go niespiesznie, ze względu na kierowcę, który musiał mieć ustawową przerwę w podróży ale potem już bez przeszkód prosto do Strykowa, z pominięciem Łodzi tym razem, gdzie, rozpoczyna się autostrada. Tam tylko krótka przerwa i już prosto do domu. Tak więc ok. 21:30 byliśmy w Gnieźnie.

W czasie podróży kierowca raczył nas komediami: była więc „Co ludzie powiedzą” kilka odcinków z niezastąpioną Panią Bukiet-Żakiet, Rychem, Powolniakiem i innymi, był „Tylko mnie kochaj”, kto nie widział, niech zobaczy, urocza komedia, poza tym było sporo muzyki, ale już to sprawa gustu, mnie się nie podobała.

No i na koniec trzeba by podsumować.

Kazimierz, owszem, ma atmosferę, ma klimat i wystarczyło mi na jedno popołudnie. Czy chciałbym pojechać tam ponownie, chyba nie, bo co bym miał tam robić?

Kozłówka? Piękny obiekt, sporo pięknego malarstwa. Urzekł mnie szczególnie jeden obraz, znajdujący się w przedsionku chyba, mianowicie „Polowanie na dzika”. Autor, którego nie znam, w mistrzowski sposób, stosując proste środki wyrazu pokazał ogromny dynamizm przedstawionej sceny. No dobrze, ale pałac widziałem i jest jeszcze wiele pałaców do obejrzenia w naszym kraju i w moim rejonie też.

Każdego zachęcam jednak do odwiedzenia Kazimierza Dolnego, bo warto, do popłynięcia Wisłą, bo bardzo przyjemnie, do zwiedzenia Kozłówki, bo trzeba nasycić smak urokiem wnętrz, do odbycia wycieczki w ogóle, bo to ogromna radość z poznawania innych miejsc.

 

 

 Sierpień/Wrzesień 2009                                                                                      Qr1                                                                                                          

 

 

 

sobota, 20 stycznia 2018

Gołuchów


Opublikowano 14 września 2009 | Przez Rom
Zwiedziliśmy już w swoim życiu wiele pałacy i zamków. Wszystkie bardzo nas fascynowały. Toteż, kiedy w pewien jeszcze letni, choć już pachnący jesienią, dzień wpadliśmy na pomysł aby zwiedzić niedaleki Gołuchów, uznaliśmy pomysł za wyśmienity.
Po przeanalizowaniu prognoz pogody wybraliśmy wtorek 8września tegoż roku.
Rano, po godzinie 10 nastawiliśmy naszą nawigację i ruszyliśmy pod jej dyktando w drogę. Droga wiodła przez wielkopolskie wioski, w większości ładne, schludne. Po drodze spotkaliśmy pozostałości po dożynkach prawdopodobnie, a były to przeróżne postacie, kukły zrobione ze słomy, które stały przed obejściami. Wiele z nich było bardzo dowcipnych, co świadczy o poczuciu humoru tamtejszych mieszkańców.
Kolo południa dotarliśmy do Gołuchowa. Z początku zamku nie było widać, bo zasłaniały go drzewa starego parku. Ale oto niebawem wśród zieleni pojawił się  piękny, jak z bajki zamek Działyńskich.
W tym miejscu wypada wspomnieć kilka słów o historii zamku.
Gołuchów był w rękach Leszczyńskich od 1507 roku, to pierwotne murowane fortalicjum zbudował dopiero II poł. XVI wieku roku Rafał Leszczyński, starosta radziejowski. Różne dzieje przechodził zamek aż w roku 1853 r. rozpoczął się nowy okres w dziejach tej rezydencji. Zakupił ją znany działacz polityczny,mecenas nauki i sztuki, założyciel Biblioteki Kórnickiej i uczestnik powstań -Tytus Działyński dla swojego syna Jana Kantego, który chciał się usamodzielnić.
W 1874- rozpoczęto budowę pałacu mieszkalnego – zwanego Oficyną. Wcześniej stojący tam budynek był gorzelnią ponieważ Zamek został z czasem przeznaczony w całości na cele muzealne (za wyjątkiem poddasza).
Od  1872 r. – w ramach zwrotu pożyczki jaką udzieliła Izabella z Czartoryskich Działyńska swojemu mężowi na organizację powstania styczniowego otrzymała ona akt własności Gołuchowa oraz jego kolekcję waz antycznych. Od teraz każdy element rozbudowywanego założenia musiał być zaakceptowany przez Izabellę. W prace zaangażowani byli sprowadzeni z Paryża artyści jak architekt Maurycy A. Ouradou, rzeźbiarz Karol Biberon, malarz Ludwik Breugnot oraz Polak Zygmunt Gorgolewski. Konsultacji przy planach restauracyjnych udzielał nawet sam Eugeniusz Viollet le Duc, słynny architekt i konserwator francuski. Efekt końcowy to wspaniały zamek-pałac w stylu francuskiego renesansu z wieloma zachowanymi detalami pierwotnego zamku Leszczyńskich oraz elementami architektonicznymi pochodzącymi z różnych części Europy.
Izabella Działyńska odtworzyła siedzibę magnacką z XVI/XVII wieku i udostępniła ją społeczeństwu.
W roku  1893 – księżna Izabella stworzyła z Gołuchowa Ordynację Książąt Czartoryskich dzięki czemu kolekcja dzieł sztuki miała zagwarantowaną niepodzielność, ogólną dostępność dla wszystkich oraz zabezpieczenie finansowe
Po jej śmierci, w 1899 Gołuchów odziedziczył bratanek Witold Czartoryski. Muzeum działało nadal, aż do wybuchu II wojny światowej
W lata1939-1945 – podczas wojny zamek został spustoszony przez Niemców. Rozkradziona kolekcja znalazła się później na zachodzie ale jej część także w ZSRR. Tę ostatnią udało się odzyskać
Od 1951 r. – zamek przejęło Muzeum Narodowe w Poznaniu, które do dzisiaj przeprowadziło dwukrotną konserwację całości oraz nieustannie zabiega o powrót rozproszonej kolekcji gołuchowskiej na swoje miejsce.
W zamku można zobaczyć niezliczone kamienne i marmurowe kominki (nawet w basztach), wspaniałe portale, zdobione sufity i okna, malowidła i kolekcje obrazów na ścianach. Na uwagę zasługuje też kolekcja ręcznie haftowanych lambrekinów.
Przy ozdabianiu budowli wykorzystywano oryginalne elementy i wyposażenie renesansowych zamków europejskich, kupowane w antykwariatach francuskich i włoskich przez Izabellę Działyńską. Można tu wymienić medaliony z popiersiami cesarzy rzymskich nad łukami arkad krużganka,pochodzące z Francji z wieku XVI czy florencką płaskorzeźbę z XV wieku wyobrażająca Pochód Bachusa przy portalu głównym od strony dziedzińca.
Zamek z wszystkich stron jest otoczony przez przepiękny, położony na kilkunastu tysiącach hektarów park.
Park ów został założony wg koncepcji Jana Działyńskiego i t zawiera ponad 40 pomników przyrody. Stoją w nim różne budowle dworskie, w tym mauzoleum księżnej Izabelli i piękny pałac mieszkalny zwany Oficyną. Mieści się w nim jedyne w Polsce Muzeum Leśnictwa,które zajmuje także inne budynki. Nieco dalej na północny zachód znajduje się jedyna w Wielkopolsce hodowla żubrów. Właściwie jest to minizoo, bowiem można tu zobaczyć także daniele i dziki.
Z tymi żubrami to był pewien kłopot. Bo to leniwe stworzenia, nie chciały się pokazać. Dopiero interwencja u opiekuna , który poruszał trochę korytami, coś im tam wsypał, no i wolno, ale po kolei podeszły bliżej i wtedy można było zobaczyć jakie wielkie to i piękne zwierzęta. Koniki polskie, tak nazywa się ta rasa, pokazały swoją krasę z własnej woli. To ładne konie. Daniele i dziki szalały w ogrodzeniu. To wszystko w głębi lasu, gdzie trzeba dojść ok. kilometra parkiem, podziwiając zabytki przyrody,podziwiając piękno parku i stawków, mostków i alejek.
Ok. godziny 15 wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Nasz gps-iu tym razem poprowadził nas główniejszymi drogami przez Pleszew, Jarocin i Wrześnię.

Po dwóch godzinach byliśmy na miejscu.Wycieczka bardzo nam się podobała, zrobiliśmy wiele zdjęć, no i chyba trzeba będzie pomyśleć o kolejnym zamku, czy pałacu, który można zwiedzić.

Wycieczka do Gdańska


 | 
Będąc na w czasach w Sopocie postanowiliśmy zwiedzić Gdańsk. Nie to żebyśmy go nie znali, bo byliśmy tam wielokrotnie, ale jakoś nigdy nie oglądaliśmy go w sposób usystematyzowany.
Planując tę eskapadę, już przed wyjazdem na wakacje, poszperaliśmy po Internecie, popytaliśmy znajomych z Internetu i bogatsi o te wszystkie wskazówki przygotowaliśmy program zwiedzania.
Z Sopotu do Gdańska pojechaliśmy kolejka elektryczną. Jak się jednak okazało nie było to takie proste, bo najpierw odstałem w kolejce po bilety, gdy wreszcie okazało się, że jest oddzielne okienko dla biletów kolejki trójmiejskiej, tylko jakoś kiepsko oznaczone, że nie dało się tego zauważyć. W kasie zaspany młody człowiek poinformował nas, że bilety należy skasować w podziemnym przejściu przed wyjściem na peron. No ale żadnego kasownika tam nie było. Po wielu poszukiwaniach okazało się, że kasownik jest na drugim końcu peronu, trzeba więc było przemaszerować  do tego automatu i to wcale nie był koniec, bo z 5 chyba otworów automatu wreszcie w jednym, po kilku próbach bilety udało się skasować.
Powiem szczerze, że takiego dziadostwa dawno nie widziałem.
No ale wkrótce też i pociąg przyjechał i ruszyliśmy, nie powiem, że luksusowo, ale też i  nikt luksusów nie obiecywał. Po jakiejś poł godzinie dojechaliśmy do Gdańska. Dalej, zaopatrzeni we własnoręcznie wykonaną mapkę poszliśmy w stronę tzw. ”Szlaku królewskiego”.
Pierwszym obiektem godnym uwagi była Brama Wyżynna. Wybudowano ją w XVI w. jako pierwszą bramę głównego wjazdu do miasta. Posiadała zwodzony most i potężna linię obwałowań ceglano-zimnych i fos.
Tą brama wjeżdżali do miasta monarchowie i inne wielkie osobistości.
Idąc dalej ulicą Długą doszliśmy do Katowni i Bramy Więziennej. Jest to gotycko-renesansowy zespół bramny o charakterze barbakanu. W jej skład wchodzi Katownia i Wieża Więzienna. Nazwy sugerują zastosowanie tego obiektu, mianowicie mieszkał tam kat miejski, było tam wwiezienie i miejsce wykonywania wyroków.
Wędrując dalej ulica Długą dochodzimy do najbardziej ozdobnej bramy Drogi Królewskiej, mianowicie do powstałej w 1614 roku Bramy Złotej, mającej być świadectwem prosperity Gdańszczan. Te trzy bramy, które odwiedziliśmy stanowiły główny zespół bramny miasta, potężny i trudny do zdobycia.
Dalej spacerujemy ulicą Długą, przy której mieszkali niegdyś najbogatsi mieszczanie. Dlatego też możemy podziwiać po obu stronach przepiękną architekturę domów mieszkalnych. Ulica ma niezapomniany urok.
Z ulicy Długiej wchodzimy w najokazalszą część Drogi Królewskiej, czyli Długi Targ. Długi Targ z przedprożami, Fontanną Neptuna, Dworem Artusa i Ratuszem. Wspaniałą architektura, wspaniała atmosfera, aż chce się posiedzieć w jednej z licznych tam kawiarenek, co zresztą z przyjemnością czynimy.
Po odpoczynku, ruszamy dalej. Dochodzimy do Bramy Zielonej i wychodzimy na nabrzeże. Tu zachwycają nas zewsząd otaczające pięknie odrestaurowane domy, duża ilość kwiatów. Na wodzie kołyszą się wycieczkowe stateczki.
Dochodzimy do słynnego żurawia. Powstał w połowie XV w. i był jednym z największych dźwigów portowych w Europie. Służył do podnoszenia dużych i ciężkich ładunków a także do stawiania masztów na żaglowcach. Ciekawostką jest to, że napędem były dwa ogromne koła w których ruch powodowali chodzący w nich ludzie. Każde takie koło mogło unieść 2 tony.
Spod żurawia udajemy się Brama Mariacką w ulicę o tej samej nazwie. Pełno tu, tak charakterystycznych dla Gdańska, przedproży, pełno sklepików z bursztynem i inną biżuterią. Ulica kończy się przy ogromnym masywie kościoła Najświętszej Marii Panny.
Kościół Najświętszej Marii Panny to największy ceglany kościół w Europie. Może pomieścić 25 tysięcy osób. Konsekracja kościoła miała miejsce w 1343 roku. Obiekt wielokrotnie niszczony dziś stanowi klejnot miasta. Wrażenie robi ogrom kościoła, organy i wiele innych zabytków.
Po zwiedzeniu kościoła wędrujemy ulica Piwna do Zbrojowni. Jest to nasz ostatni punkt na trasie zwiedzania i bardzo dobrze, bo nogi już odmawiają posłuszeństwa.
Spożyliśmy więc obiad i wolnym krokiem na dworzec PKP. Po krótkim oczekiwaniu, już bez kłopotów ze skasowaniem biletów, wsiedliśmy do kolejki i pomknęliśmy do Sopotu.
Wycieczka bardzo nam się podobała. Zobaczyliśmy Gdańsk z zupełnie innej strony. Gdańsk, który w naszej wyobraźni pojawił się pełen bogatych mieszczan, którzy bogacili się na związkach  z Polską, szczególnie po upadku Zakonu Krzyżackiego. Gdańsk, w którym kwitło i nadal kwitnie rzemiosło oparte na obróbce bursztynu. Już w Iw. Pliniusz Starszy opisywał nasze wybrzeże, jako bursztynowe zagłębie. Miasto z najpiękniejszą w Polsce Starówką.
Warto tu wracać i warto pamiętać o historii tego miasta.


Śmiełów i okolice

Śmiełów i okolice

Opublikowano 28 września 2009 | Przez Rom
Śmiełów
 Korzystając z przepięknych dni trzeciej dekady września 2009 roku wybraliśmy się na wycieczkę do Śmiełowa. Śmiełów leży na południe od Gniezna w powiecie jarocińskim, gminie Żerków. Przybyliśmy tam ok. 11:30 . To mała wieś. W tejże wsi stoi przepiękny pałac, który miał wielu właścicieli, ale nie o nich tu chodzi.
W połowie sierpnia 1831 roku przybył tu Adam Mickiewicz, który miał pełnić rolę emisariusza powstańczego. Nic z tego nie wyszło, wiadomo natomiast, że przebywał tam jako nauczyciel dzieci gospodarzy . Tam też nawiązał się romans Mickiewicza z siostrą pani domu,Konstancją Łubieńską.
Historii Mickiewicza nie będę opisywał, bo kto chce sam zajrzy gdzie trzeba i sobie poczyta. Wspomnę tylko, że pobyt w Śmiełowie,okolicznych lasach i miejscowościach był inspiracją do wielu scen w „Panu Tadeuszu” np.: polowanie, karczma Jankiela , ogródek Zosi.
Tak, czy inaczej, sam pałac wygląda przepięknie i nie jest toz pewnością zasługa Mickiewicza, a zasługą gospodarzy i późniejszych dobroczyńców pałacu.
Powiem krótko: pałac w Śmiełowie zbudowano na przełomie XVIII i XIX wieku. To jedna z najpiękniejszych rezydencji ziemiańskich w Polsce. Zaprojektowany  przez Zawadzkiego w 1797 roku dla Gorzeńskich, w stylu klasycystycznym,. Budowla odwołuje się do tradycji palladiańskiej, czyli mówiąc w największym skrócie, do neoklasycyzmu, i jest doskonale wkomponowana w krajobraz, co pokrywa się z naszymi obserwacjami.
Obecnie mieści się tam muzeum im.Adama Mickiewicza zawierające, oprócz pamiątek po Mickiewiczu, także wiele wartościowych przedmiotów i mebli.
No więc wyposażeni w taka wiedzę, po zakupieniu biletów udaliśmy się do sal. Przewodniczka opowiadała ciekawie o pałacu, o pobycie Mickiewicza  w tym miejscu.
Tu nasuwa mi się taka refleksja,że większość naszych wielkich artystów, tu nie będę wymieniał szczegółów, aby jakiegoś błędu nie popełnić, ale w tym przypadku raczej błędu nie ma, powstania traktowała jako swoją drogę do sukcesu, nie zaś jako możliwość pomocy powstańcom.
Wiele sal zwiedziliśmy, wszystkie były bardzo ciekawe i zawierały przepiękne meble oraz obrazy. Było na przykład  wiele sekretarzyków, piecy kaflowych,intarsjowanych stołów i innych mebli. Okazało się, że było to  też miejsce spotkań masonów. Sam Adam zdał egzamin czeladniczy w jednej z lóż masońskich. W albumie jest zdjęcie ołtarza masońskiego i wielu akcesoriów masońskich. Bardzo interesujące były wspomniane już sekretarzyki, które zawierały tajne schowki. Był też mebel wielofunkcyjny,sekretarzyk, toaletka, a w razie potrzeby, po odpowiednim rozłożeniu, miejsce do spania.
Zmęczeni nieco zwiedzaniem wstąpiliśmy do pałacowej kawiarni na lody, z kawy zrezygnowaliśmy, bo nie było wyboru, a byle czego w tym zakresie nie używamy. Kafejka była ładnie urządzona.Naszą uwagę przykuł stary patefon, który był w bardzo dobrym stanie i po krótkiej rozmowie z właścicielem okazało się, że jest czynny, co nam gospodarz zademonstrował.
Brzóstków
Podczas pobytu, naszą uwagę co chwilę przyciągał kościół, który odcinał się bielą od zieleni pól i łąk.Postanowiliśmy więc obejrzeć go z bliska. Po wypytaniu o drogę wyruszyliśmy i bez problemów dojechaliśmy ok. 3 km na miejsce, do miejscowości Brzóstków. Znaleźliśmy się przed białym kościołem z ośmiokolumnowym portykiem. Odnaleźliśmy na plebani księdza, który otworzył nam kościół i w ciekawy sposób opowiedział jego historię i pokazał znajdujące się tam zabytki. Kościół przechodził różne dzieje, między innymi pożary.
Obecny kościół jest wybudowany w stylu neoklasycystycznym w latach 1838-40. Najcenniejsze zabytki to figura Jana Chrzciciela z XVII w.obraz Matki Boskiej Śnieżnej pochodzący z XVI wieku oraz krzyż z figurami czterech ewangelistów z XVII wieku.
Ksiądz poinformował nas też, że jadąc do wsi Lgów,znajdziemy tam jeszcze cenniejszy zabytek, mianowicie drewniany kościółek z XVII wieku. Wskazał nam kierunek i poinformował do kogo się zwrócić, aby nam obiekt udostępnił do zwiedzania.
Lgów
Pojechaliśmy więc chętnie, jakieś 6 km i bez trudu znaleźliśmy ów kościół, bo już z daleka był widoczny.
Lgów, to niewielka wieś i znalezienie pana, członka rady parafialnej nie sprawiło nam specjalnych trudności i też niebawem znaleźliśmy się w kościele. Drewniany kościółek pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny pochodzi z XVII wieku i wybudowany został w stylu manierystycznym z elementami wczesnego baroku.( Najogólniej poprzez pojęcie to rozumie się styl, występujący w od XVI wieku i początku XVII i charakteryzujący się dążeniem do doskonałości formalnej i technicznej, a także wysubtelnieniem, wyrafinowaniem, wykwintnością i swobodą form, wczesny barok zaś trwa od lat osiemdziesiątych XVI wieku po lata dwudzieste wieku XVII;dochodzi tu do głosu między innymi twórczość mistyczno-metafizyczna nawiązująca do średniowiecznej filozofii i starotestamentowych wizji Boga, świata,człowieka).
Do najcenniejszych zabytków należą: XVII-wieczny ołtarz główny z późnogotyckimi rzeźbami Matki Boskiej Siewnej (XVI) i świętych:Małgorzaty, Katarzyny, Barbary i Doroty, boczne wczesnobarokowe ołtarze z rzeźbami Madonny i Chrystusa Ukrzyżowanego oraz późnogotycka chrzcielnica z XV wieku.
Ponieważ w tej okolicy nie było już co zwiedzać uruchomiliśmy nawigatora z poleceniem„Dom” i pod jego dyktando ruszyliśmy do domu. Po drodze mijaliśmy Wrześnię,gdzie zatrzymaliśmy się na kawę. Kawy były wyśmienite, desery podane bardzo ładnie i tak posileniu udaliśmy się do samochodu. Wspominam o tym dlatego, że po drodze mijaliśmy interesująco wyglądający budynek, który jest tamtejszym magistratem oraz na skwerze przy chodniku pomnik upamiętniający słynny strajk„Dzieci Wrzesińskich”.
Podsumowując,wycieczka ze wszech miar ciekawa, obfitująca w zabytki polskiej kultury, w interesujące miejsca, nie męcząca i w Wielkopolsce.
Każdego, kto znalazłby się w okolicy Kalisza, Gniezna,Poznania, Jarocina namawiam do odwiedzenia opisanych miejsc, co nie znaczy, że nie można się wybrać celowy, aby te miejsca zobaczyć. W imieniu Pyrlandczyków serdecznie zapraszam.

Iwno w Wielkopolsce









Opublikowano 16 listopada 2009 | Przez Rom
Nie przypuszczałem, że przed nastaniem wiosny odbędziemy jakąkolwiek wycieczkę, ale się myliłem. Korzystając z przepięknej pogody wybraliśmy się do nieodległego Iwna. Jest tam pałac, park i stadnina.
Po jakiś 30 minutach jazdy dotarliśmy do owego Iwna. Naszym oczom ukazał się ładny, neorenesansowy pałac.
Pałac zbudowano w latach 1851-1855 dla Józefa Mielżyńskiego, hrabiego i doskonałego gospodarza. Rozbudowano go w latach 1901-1902.
Był własnością Mielżyńskich do wybuchu wojny, czyli 1939roku. Po wojnie były tam m.in. biura stadniny, przedszkole itp. Dziś jest ładna restauracja i niewielki hotelik.
Obok pałacu jest park, o tej porze raczej kiepsko się prezentujący, tym bardziej, że dość zaniedbany.
Spacerując po parku doszliśmy do pomieszczeń stadniny i stajni.Bardzo miły gość pozwolił nam wejść do środka i popatrzeć na konie. Facet dużo opowiadał o koniach i ich dalszych losach. Okazuje się , że są tam głównie klacze, a ich potomstwo, po uzyskaniu odpowiedniego wieku, czyli jednego roku wędruje głównie do Warszawy na tor, gdzie są przygotowywane do wyścigów.
Wszystkie konie, bez wyjątku, były bardzo sympatyczne,zaciekawione gośćmi i zupełnie nie bały się lampy błyskowej. Pod koniec spacerupo stajni, gdzie przebywało ok. 30 koni, dotarliśmy do boksu, gdzie była klacz,jedna z najstarszych w tej stadninie.  Była niesamowita, robiła zabawne miny do obiektywu. Wyciągała szyję, śmiesznie przekręcała głowę, pokazywała żeby, no po prostu się z nami bawiła. Robiła to z premedytacją i całkiem świadomie. Oczywiście znalazł się cukier,podziękowaliśmy jej za naprawdę zabawne chwile, bo uśmialiśmy się jak nigdy.
Swoja drogą nie spodziewałem się , że koń może być tak zabawny, wiedziałem, że to inteligentne zwierzęta, ale tego się nie spodziewałem.
Po tak mile spędzonym czasie kawa w domu smakowała szczególnie dobrze

Lubostroń


Od dawna wybieraliśmy się na wycieczkę do Lubostronia.
Skutecznie zniechęcała nas pogoda, Aż wreszcie dziś od rana piękna pogoda, słońce, trochę przelotnych chmur, lekki wiaterek. Internetowe prognozy nie przywidywały deszczu, wiec postanowiliśmy wreszcie pałac w Lubostroniu odwiedzić.
Zaraz po obiedzie, czyli ok.13, po wprowadzeniu odpowiedniej informacji do nawigatora, ruszyliśmy w drogę. Po przejechaniu ok. 50km, kilka minut po 14 byliśmy na miejscu.
Wcześniej, jakieś pół kilometra przed pałacem tuz przy szosie, na dużym ogrodzonym terenie spotkaliśmy stado dzików. Do ludzi widać były przyzwyczajone, bo ze spokojem dały się obfotografować.
Po przekroczeniu bramy ukazał się nam piękny pałac.
Pałac wybudował Fryderyk hrabia Skórzewski w latach 1795-1800
Projekt wykonał  wykształcony w Akademii Świętego Łukasza w Rzymie profesor architektury Stanisław Zawadzki  wzorując się na pałacu Merliniego w Królikarnii i na wzorach centralnych willi Palladia, pałacu na rzucie kwadratu z trzykondygnacyjną rotundą pośrodku, przykrytą kopułą na wysokim tamburze.
Pałac otacza ponad 40 hektarowy park , zaprojektowany przez  znakomitego wówczas  architekta ogrodów – Teicherta.
W samym pałacu mieszkał tylko samotnik Skórzewski, w skromnym pokoiku. Domownicy mieszkali w pobliskiej oficynie.
Pałac był miejscem reprezentacyjnym, służył tez masonom.
Lubostroń stał się ostoją myśli patriotycznej i życia narodowego.
Przez lubostrońskie salony przewinęli się przedstawiciele najznamienitszych polskich i europejskich rodów arystokratycznych: Radziwiłłowie, Czartoryscy, Czetwerńscy, Lubomirscy, Braniccy, Talleyrand-Perigord’dowie.
W pałacu znajdują się, wprawdzie nie oryginalne, ale pochodzące z epoki meble. W każdym pomieszczeniu znajduje się oryginalny piec i każdy jest inny. Dla bezpieczeństwa w dwóch miejscach umieszczono tajne przejścia, prowadzące do innych pomieszczeń, przejścia dobrze ukryte, np. za olbrzymim lustrem.
W centralnej części pałacu znajduje się wspomniana już sala rotundowa. Posadzka tej sali została misternie ułożona z różnokolorowego drewna w jej środkowym rondzie umieszczono wizerunek Orła i Pogoni.
Ściany ozdobione są sztukaterią i malowidłami.
Zwiedzaliśmy jeszcze dwie niższe kondygnacje: pierwsza to był skarbiec, a najniższa przechowalnia win, niestety pusta.
Po zwiedzeniu pałacu pospacerowaliśmy po parku, gdzie kwitło już sporo różnych kwiatów. Nasz zachwyt wzbudziły krzaki bzu. Bez, niby pojedynczy, ale taka odmiana, że kwiatów było pełno, krzewy duże i całe obsypane obfitymi kiściami kwiatów, coś przepięknego ( w albumie zdjęcie).
Po wzmocnieniu się pyszną kawą, nasyceni estetycznymi wrażeniami ruszyliśmy w drogę powrotną do domu.
Wycieczka bardzo nam się podobała. Jej niewątpliwym atutem było to, że była krótka, więc nie męcząca.
Pałac wart zobaczenia.